Autor |
Wiadomość |
chińskiejabłko |
Wysłany: Śro 21:59, 30 Mar 2016 Temat postu: |
|
Rączka napisał: | Zdaje mi się, że w tamtych czasach samo pojawienie się na szerokiej scenie muzycznej kraju czegoś świeżego było samo w sobie pewnym impulsem dla mas ludzi, którzy na co dzień tłamszeni byli "oficjalną" kulturą socjalistyczną, by szaleć na punkcie tej nowej ikony. Ale to tylko takie moje przypuszczenie, jakiejś szczegółowej wiedzy o ówczesnym nastawieniu ludzi nie posiadam |
Młodzież w latach 80 w Rosji na brak nowych autorytetów narzekać nie mogła. Wszak były rock-kluby, festiwale, kwartirniki, w większych miastach dostęp do rocka był na wyciągnięcie ręki. Zespołów było mnóstwo, bardzo popularnych, a pośród nich najpopularniejszym stało się Kino.
Co do legendy lidera grupy.... tłumy porywał Jura Szewczuk, BG, skromny Wiaczesław Butusow, Kostia Kinczew, a jednak najbardziej kultowy był Coj. Złożyła się na to jego charyzma, silny, charakterystyczny głos oraz piękna muzyka, którą wykonywał - Kino chwytało każdego.
Rock był w latach 80. kulturą masową wśród młodzieży, ale o sławie danego zespoły decydowała jakość granej przez nich muzyki, wizerunek, a nie pieniądze przeznaczone na promocję grup - owych na muzykę buntu wtedy nie było wcale, rock rozwijał się dzięki pasjonatom.
Teksty piosenek Kina miały ogromnie znaczenie w kontekście fenomenu - wyrażały nastroje i nastawienie ówczesnej młodzieży, były zrozumiałe i zawierały sens. Wiktor był uosobieniem "Ostatniego bohatera", dlatego tak się spodobał i jest uwielbiany po dziś dzień. |
|
|
Rączka |
Wysłany: Pią 20:59, 02 Sty 2015 Temat postu: |
|
Zdaje mi się, że w tamtych czasach samo pojawienie się na szerokiej scenie muzycznej kraju czegoś świeżego było samo w sobie pewnym impulsem dla mas ludzi, którzy na co dzień tłamszeni byli "oficjalną" kulturą socjalistyczną, by szaleć na punkcie tej nowej ikony. Ale to tylko takie moje przypuszczenie, jakiejś szczegółowej wiedzy o ówczesnym nastawieniu ludzi nie posiadam Podejrzewam, że sporo osób można by nazwać ikonami popkultury, choć nie do końca określenie to do nich na pierwszy rzut oka pasuje - jak chociażby Jan Paweł II, czy Władimir Putin (to żem zestawił, hehe). Kiedy coś staje się bardzo znane, to chyba zawsze ciągnie za sobą mnóstwo fanów sezonowych, którzy początkowo załapują mocne zainteresowanie danym tematem (czasem bardzo powierzchowne), a później rzucają tą pasję w kąt. Jednak czy to źle? Myślę, że nawet jeśli na dziesięciu pseudofanów trafia się jeden oddany, to gra jest warta świeczki. Najważniejsze, by samemu twórcy nie uderzyła woda sodowa do głowy od popularności (o co chyba ciężko w dzisiejszych czasach). Sądzę też, że kultura wysoka nie wyklucza się z kulturą popularną, chociaż oczywiście w pewnym momencie granica robi się bardzo płynna. Wszystko tak naprawdę zależy od odbiorców.
Cieszy mnie, że Cojowi udało się zachować swój charakter, choć być może przez jakąś część fanów był odbierany błędnie. A idąc dalej - z jednej strony smuci, a z drugiej cieszy mnie fakt, że Kino (i inne zespoły zza wschodniej granicy) są tak słabo znane w Polsce. Smuci, ponieważ ciężko natrafić w codziennym życiu na osoby, które by się tym interesowały, trudniej jest o informacje, materiały.. ale z drugiej strony ma to swój klimat - nie ma nic podanego na tacy, trzeba się w temat zagłębić, a to sprawia samą przyjemność.
Uf, to się rozpisałem Mam nadzieję, że da się coś pojąć z tego mojego bełkotu. |
|
|
Kinofan |
Wysłany: Pią 12:43, 27 Kwi 2007 Temat postu: Popkultura? |
|
Gdzie przynależy zjawisko jakim była działaność grupy KINO? Czy do kultury masowej, czy do wysokiej? A może sytuuje się gdzieś na styku?
Za każdym z tych poglądów przemawia moim zdaniem dość sporo argumentów. Z jednej strony bowiem słowo w piosenkach KINO odgrywa ogromną rolę, w przeciwieństwie do typowych utworów popowych, gdzie tekst jest tylko dodatkiem do chwytliwej melodii. Teksty Wiktora są zdecydowanie innej natury i poruszają problemy, które na ogół kojarzy się z kulturą wysoką, z poezją. I chyba nie jest dużym nadużyciem mówić o nich jako o wierszach, wszak dają się czytać w oderwaniu od muzyki (choć sam Wiktor twierdził, że przy takim odbiorze dużo tracą). Także model wykonawczy Coja różni się zasadniczo od popkulturowego wzorca. Bardziej niż piosenkarza-showmana przypomina on barda - nie istnieje wyraźna granica między wizerunkiem scenicznym a realnym życiem artysty. Śpiewał on tak jak żył i żył tak jak śpiewał. Przy takim spojrzeniu Coj jawi się jako kontynuator długiej przecież tradycji rosyjskich bardów. Takich jak Wysocki, Okudżawa czy Galicz. Tyle, że w odmiennej, dostosownej do innych czasów estetyce.
Z drugiej strony odbiór piosenek KINO, zwłaszcza w późnym okresie twórczości, gdy grupa występowała na stadionach przed wielotysięczną publicznością wyraźnie przynależy do kultury masowej. Brak tam czasu na zastanowienie nad tekstem. Widownia zaczynała wyć
i klaskać już na samo pojawienie się grupy na scenie. Potrafiła klaskać i skakać w rytm takich utworów jak "Grupa krwi", "W naszych oczach" czy "Chcemy zmian". Świadczy to o berefleskyjności tego odbioru. Także hordy rozhisteryzowanych fanek gotowych dać się zadeptać byle tylko dotknąć swego idola kojarzą się raczej z popową gwiazdą, a nie z poetą.
Niektóre aspekty KINOmanii także potęgują ten obraz - większe zainteresowanie życiem prywatnym twórcy niż jego dziełem, plakaty, koszulki, wywiady, w których znacznie chętniej pytano "jaki jest twój ulubiony kolor" niż "co chciałeś wyrazić swoim nowym albumem" itd.
To, że Wiktor nie dał się zepusć tym wszystkim świadczy o sile jego charakteru.
Jako podsumowanie, przydługiego nieco, wywodu chciałbym przytoczyć słowa Nataszy Rozłogowej, ostatniej towarzyszki życia Wiktora, a poza tym krytyka filmowego. Otóż twierdzi ona, że w odniesieniu do wszelkich artystów można mówić o dwóch sytuacjach: gdy dzieło przyćmiewa osobowść twórcy oraz gdy to osobowość, charyzma przyćmiewa dzieło.
W przypadku Wiktora wyraźnie mamy do czynienia z tą drugą sytuacją. Rozłogowa wspomina, że gdzie tylko Wiktor się pojawił od razu skupiał na sobie całą uwagę. Mimo, że zawsze zachowywał się skromnie i, jak wiadomo, nie lubił dużo mówić. Miał jednak w sobie jakiś magnetyzm, który powodował, że to on - żywy Wiktor Coj, a nie podmiot liryczny jego pieśni był dla ludzi ważniejszy. Nie obniża to jednak wcale wartości artystycznej tychże pieśni. Co z tego wynika? Ze względu na różnorodne czynniki opisane powyżej należałoby umieścić twórczość Coja i KINO na pograniczu kultury masowej i wysokiej. Jednakże takiej wyrażnej, jednoznacznej granicy wytyczyć nie sposób. Dlatego też gdy przyjmiemy, że nie jest to pojedyncza linia, a raczej pole graniczne, ja osobiście umieściłbym tę twórczość gdzieś w górnych rejonach tego pola - bliżej kultury wysokiej niż popularnej. |
|
|